czwartek, 2 grudnia 2010

Mały Chamlet... dla Chamletów?

Chamlet – taką nazwę otrzymał pierwszy w Polsce festiwal najgorszych reklam. Ceremonia rozdania nagród miała miejsce we wrocławskim Instytucie DZiKS, w którym mam przyjemność studiować. Nic w tym zaskakującego, bo organizatorzy, jak i ponad połowa jury, stamtąd też się wywodzą. Niespodzianką był dla mnie za to sposób, w jaki komunikował festiwal. Wydaje się, że od specjalistów w tej właśnie dziedzinie, można było wymagać więcej.

Czego konkretnie się czepiam? Po pierwsze, wystąpień jury. Widać było to szczególnie przy dwóch pierwszych delegatach, których nazwiska z grzeczności pominę. W przemowach przed większą publicznością, najzwyczajniej w świecie sobie nie radzili. Widać to było szczególnie, gdy na środek wychodziły osobowości takie jak Dirk Henkelman, Dariusz Doliński czy Michael Fleischer. Kontrast w kontakcie ze słuchaczami był naprawdę wyraźny. Czy skład sędziowski musi być naprawdę na siłę wypełniany naukowymi tytułami? Jeżeli tak, to można było przynajmniej wymieszać ich z tymi „charyzmatycznymi”. Co tu dużo mówić – na mnie ( a patrząc po zaobserwowanych reakcjach, nie tylko na mnie ), występujący jako pierwsi X oraz Y wyjątkowego pierwszego wrażenia nie zrobili.

Po drugie, czas trwania ceremonii. Kilkadziesiąt minut; spodziewałem się czegoś dłuższego. Można było powiedzieć więcej o idei festiwalu, kryteriach oceniania, samym jury. Tak, pozostał niedosyt. Paradoksalnie, świadczy to jednak dobrze o potencjale nagrody.

Po trzecie i ostatnie, sposób przeprowadzenia głosowania na „nagrodę publiczności”. Na odwrocie promocyjnej ulotki, wypisane małym druczkiem kategorie. Trochę takie to… niechlujne. Szkoda też, że pomimo tego, iż policzono wyniki tego głosowania, nie podano ich nigdzie (oprócz przypadkowego wspomnienia na jednym z wykładów, na którym akurat miałem okazję być obecnym) do wiadomości. Myślę, że sporo osób z chęcią dowiedziałoby się, że cyzelowane z trudem litery (bo dopasować się do ilości miejsca, które twórcy ulotki na nie przeznaczyli, nie było łatwo), na coś się tam zdały.

Na coś jeszcze ponarzekać by pewnie było można, ale… chyba nie warto. Przede wszystkim dlatego, że mogłoby to przesłonić pozytywne aspekty projektu, których było zdecydowanie więcej. Inicjatywa przednia, endorfin przy projekcjach nominowanych reklam namnożyło się u mnie sporo. Bardzo podobała mi się również sama statuetka Chamleta.  Tym, których na ceremonii nie było, polecam przejrzenie relacji z Onetu (dostępna tutaj). Jest co oglądać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz